Z tym projektem jestem spóźniona o całą długość wakacji. Rzecz dotyczy oldschoolowych foteli tarasowych. Jeszcze wiosną wzięłam się za ich renowację, licząc na beztroskie wylegiwanie się na nich latem, ale ciągle coś stawało mi na drodze i skończyłam je dopiero w tym tygodniu. Rychło w czas, życie toczące się przez ostatnie miesiące na świeżym powietrzu, trzeba z powrotem zamknąć w domu. W tzw. międzyczasie dwa razy zepsuła mi się maszyna do szycia, to usprawiedliwia nieco moją opieszałość. Zaczęło się od starych stelaży z porwaną i zapleśniałą gąbką. Stelaże odświeżyłam, a gąbkowe poszycie zrobiłam od podstaw własnoręcznie. Wykończenie wprawdzie pozostawia wiele do życzenia, ale najważniejsze, że fotele są bardzo wygodne i wyglądają świetnie. A wystarczyło kupić piankę tapicerską, dociąć na odpowiedni wymiar, a następnie upolować materiały i uszyć z nich pokrowce. Na zdjęciach tego nie widać, ale pokrowce są na rzepy (i to jeszcze dobrane kolorystycznie do materiałów, ha!). Jestem bardzo zadowolona z efektu i już nie mogę się doczekać następnego lata, żeby na całego z tych foteli korzystać. Chociaż swoją drogą w salonie też wyglądają fajnie… Tym samym mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego nie warto kupować nowych (i wcale nie fajnych) mebli ogrodowych w popularnych marketach, a warto poszperać w piwnicy i przywrócić do życia stare dobre (i wcale fajne) fotele.