Dzisiaj obiekt nietypowy – magazyn, Monitor Magazine. Uznałam, że ta gazeta jest na tyle wyjątkowa, że warto jej poświęcić tu odrobinę miejsca, mimo że nie do końca jest obiektem, o jaki się tu rozchodzi. ;)
No niby ‚don`t judge a book by it`s cover’, ale jednak od tego właśnie zacznę, że okładka jest zacna i już sam jej wygląd zwiastuje produkt stonowany i normalny. (Przy czym normalny nie znaczy zwykły czy pospolity.) Wizualna strona jest prima sort; layout, kroje pisma, rodzaj papieru, każdy najdrobniejszy znaczek (smaczek?) jest przemyślaną częścią bardzo spójnej i wysmakowanej całości. Charakter owej ‚całości’, co wcale nie jest tak oczywiste biorąc pod uwagę inne obecne na rynku tytuły, jest bardzo łatwo identyfikowalny, wszystkie wątki zmierzają w czytelnym dla odbiorcy kierunku. Pismo samo siebie określa jako „biznesowo-lajfstajlowe”, no i to drugie słowo trochę ciężko przechodzi mi przez gardło, ale to już chyba kwestia wszechobecnych w języku polskim denerwujących kalek (właśnie – kalek!) językowych, a nie samej istoty sprawy, bo przecież tematyka dotycząca szeroko pojętego stylu życia jest rzecz jasna zupełnie w porządku. Tak więc jest design, jest kultura, jest biznes, są podróże, kulinaria, literatura. A najlepsze jest to, że te treści przekazane są w sposób nie uwłaczający inteligencji czytelnika. To doprawdy smutne, że muszę pisać o tak oczywistej sprawie i poczytywać gazecie taką cechę za zaletę… Prawda jest jednak taka, że nieodmiennie choćby kartkując jakiekolwiek pismo, mam wrażenie że jego twórcy oceniają mnie jako, nie owijając w bawełnę, totalnego debila nie potrafiącego korzystać z mózgu. Dawno (a może nigdy?) nie spotkałam się z takim szacunkiem dla czytelnika, jaki funduje Monitor Magazine. Przez całe 112 stron ani razu nie przewróciłam oczami! Ba, artykuły pisane są w sposób zajmujący, a tematyka jest pogłębiona w należyty sposób. Bo kolejny kłopot z prasą mam taki, że jak zacznę czytać coś co mnie zainteresuje i z wypiekami na twarzy odwracam stronę licząc na kolejny akapit… rozczarowuję się jego brakiem. W polskiej prasie większość tematów traktuje się po łebkach, a artykuły kończą się ni stąd ni zowąd nie wyjaśniając nawet połowy wątków. Ale tutaj nie, tutaj odwracałam stronę przekonana, że dobrnęłam do końca, a okazywało się, że opowieść ciągnie się jeszcze przez kolejne dwie strony. Inna sprawa, że dobór tematów w tym numerze jakby specjalnie dla mnie – Mad Men, Muji, Richard Neutra, Creme Cycles i mogłabym tak jeszcze wymieniać… Wielki plus za świeżość drobnych niusów i aktualności, w całym piśmie znalazłam może 3 informacje, które już wcześniej słyszałam, reszta to same odkrycia, a nie jest łatwo zaskoczyć kogoś, kto z taką pasją przeczesuje internet. Mówię o sobie.
Monitor Magazine nie jest nadęty, ani pretensjonalny. Jest wyważony i ciekawy, a słowem które jako pierwsze przyszło mi do głowy po wstępnym przekartkowaniu było – spokojny. W żadnym jednak razie nudny. I chętnie wydam te 10 zł raz na kwartał. Szczerze mówiąc już czekam z niecierpliwością na kolejny numer. A reszta wydawnictw niech idzie po rozum do głowy.
Słowem, w końcu ktoś zrobił dla mnie gazetą, dzięki.

Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…